Szerokie pasma połonin skąpanych w letnich promieniach słońca, ciągnące się wzdłuż górskich szlaków wrzosowiska, szumiące w oddali bystre strumienie, błyszczące z daleka przydrożne kapliczki i drewniane cerkwie majestatycznie spoglądające ze wzgórz, a wokół cisza. Ty i przyroda. Oto magia Bieszczadów: kto raz pojedzie, będzie wracał.
Połonina Caryńska. Źródło: Fotolia.
Chociaż tajemniczych, dzikich miejsc w łańcuchu Karpat jest coraz mniej za sprawą rosnącej popularności tego miejsca, to wciąż znaleźć można miejscowości i tereny oddalone od głównych szlaków. Dla tych, którzy szukają bieszczadzkiej ciszy, intymnych spotkań z naturą, są doskonałe, choć dla wielu mocno zastanawiające. Muszę przyznać, że znalazłam się w gronie tych drugich. O pięknie „niczego” w postaci tutejszej przyrody przypomniała mi dwójka autostopowiczów z Torunia, których podwoziłam do Cisnej na Bies Czad Blues Festival. Po standardowej rozmowie, kto jest skąd i który raz w Bieszczadach, jako że jestem stamtąd, zapytałam o miejsce noclegu, którym okazała się – trzeci rok z rzędu – niewielka wioska w gminie Czarna: Rabe. Gdy w myślach przebiegałam wszystkie znane mi zabytki okolicy, a raczej ich brak, oprócz drewnianego kościoła po dawnej cerkwi, oraz znaczną odległość od szlaków, mój potok myśli przerwał uśmiechnięty torunianin: „tam jest pięknie, nie ma tam niczego…”. Iluminacja. Jak łatwo zapomnieć, że urok tych gór to nietknięta przyroda, opustoszałe wsie, dzikie sady, drewniane studnie… By odkryć prawdziwe Bieszczady, trzeba zejść z utartych szlaków, wybrać się w miejsc, do których prowadzi podziurawiona droga. Właśnie tam latają „bieszczadzkie anioły”, snując opowieści.
Opowiadania o przeszłości ludzi zamieszkujących Bieszczady nie należą do łatwych i przyjemnych. Tym wszystkim, którzy chcą kojarzyć ten region jedynie z nieskazitelną przyrodą, pyszną kuchnią i niezwykłym klimatem, doradzam nie zagłębiać się w bolesną historię. Może to być jednak trudne, bo aura tajemniczości, czegoś nieuchwytnego, metafizycznego unosi się nad połoninami i położonymi w dolinach wioskami. Bieszczady mają niełatwą przeszłość: były swoistą mieszanką kultur, języków, wyznań i tradycji. Obok siebie mieszkali tu Bojkowie, Łemkowie, Ukraińcy, Żydzi i Polacy. Dziś tę trudną historię próbuje się oswoić, pokazać, nazwać, opowiedzieć.
Muzeum Kultury Bojkowskiej w Myczkowie.
Ci, którzy chcą zrozumieć losy tego miejsca, powinni odwiedzić Muzeum Kultury Bojków w Myczkowie prezentujące zbiory dotyczące tej rusińsko-wołoskiej grupy etnicznej posługującej się językiem rusińskim z naleciałościami języka staro-cerkiewno-słowiańskiego. Bojkowie nie cieszyli się zbytnią sympatią sąsiadów (w odróżnieniu od łemkowskich koraliwców, czyli chłopów z dóbr królewskich, byli chłopami pańszczyźnianymi) ze względu na ich konserwatyzm oraz archaiczne wierzenia. Uważali, że każdy posiada dwie dusze: chrześcijańską i pogańską i o obie należy dbać. Stąd w ich obrzędowości odnajdujemy elementy z dawnych wierzeń, jak np. obecność płaczek pogrzebowych czy sypanie do ust zmarłego maku. Myczkowskie muzeum zaprasza do świata rusińskich górali. W jego zbiorach zobaczymy tradycyjne białe stroje wykonane z prostego płótna wraz z charakterystycznymi brązowymi kamizelkami; wyposażenie domostw, sprzęty rolnicze, święte obrazy oraz dokumenty. W latach 1945-1947 większość Bojków została wysiedlona na Ukrainę, pozostali w ramach akcji „Wisła” trafili na zachodnie obrzeża Polski. Zakończenie II wojny światowej nie przyniosło bieszczadzkiej ziemi pokoju. Wręcz przeciwnie. Rozpoczął się jeden z najtrudniejszych momentów w historii tego regionu. W regularnych walkach ścierały się interesy narodowe Ukraińców i Polaków, w działaniach zbrojnych Ukraińskiej Powstańczej Armii i Wojska Polskiego ginęli wojskowi i cywile. W marcu 1947 r. na drodze we wsi Jabłonka w wyniku ukraińskiej zasadzki śmierć poniósł wiceminister obrony narodowej Karol Świerczewski. To przyśpieszyło jedynie decyzję o przymusowym wysiedleniu ludności ukraińskiej, łemkowskiej i bojkowskiej z Bieszczadów. Domy straciło 34 tys. osób. Dla większości z nich oznaczało to nie tylko utratę życiowego dorobku, ale także bliskich, krewnych, przyjaciół. Dziś o dawnej obecności Bojków na tych ziemiach przypominają dzikie sady i piękne drewniane cerkwie.
Cerkiew w Równi wybudowana na początku XVIII w. Greckokatolicka świątynia o konstrukcji zrębowej z trzema kopułami początkowo nosiła wezwanie Opieki Matki Bożej, od 1972 r. to kościół katolicki pw. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Źródło: Fotolia.
Cerkiew bojkowska w Smolniku wpisana na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Cerkiew została wzniesiona pod koniec XVI w. Jest przepięknie położona na wzgórzu wśród starodrzewia. Obecnie pełni funkcję kościoła rzymskokatolickiego.
Podobny los spotkał Łemków, którzy tuż po zakończeniu II wojny światowej zostali wysiedleni na terytorium byłego ZSRR, a tych, którym udało się pozostać, deportowano w ramach akcji „Wisła” na północ oraz zachód Polski. Gdy echa wojny ucichły, wraz z deportacjami rozpoczęły się grabieże domostw, dewastowanie kapliczek, krzyży, cerkwi, cmentarzy łemkowskich i ukraińskich. Łemkowie, którzy sami o sobie mówili Rusaki, zamieszkiwali Beskid Niski, niewielkie obszary Beskidu Sądeckiego, aż po Bieszczady. W dolinie Osławy ci pełni dumy ludzie trudnili się przede wszystkim rolnictwem. Wyróżniali się wielobarwnymi, bogato haftowanymi strojami. Mężczyźni chodzili w długich brązowych płaszczach sukiennych (czuhanie) oraz niebieskich kamizelkach zwanych łejbykami. U kobiet spojrzenia przyciągały naszyjniki w kształcie kołnierzy wykonane najczęściej z białych i czerwonych paciorków. Krywulki dodawały niewiastom niezwykłej elegancji. Łemkowie posiadają własny język, który jest dialektem języka ukraińskiego. Wyróżnia go akcentowanie na przedostatnią sylabę oraz częste użycie, zapożyczonego od Słowaków, słówka łem (tylko) – stąd też wywodzi się ich nazwa. Łemkowszczyzna to gęsto usiane wioski, w których przed wojną żyło ok. 150 tys. Łemków. W trójdzielnych cerkwiach z prezbiterium, nawą i babińcem niosły się modlitwy. Do dziś przetrwały w Bieszczadach tylko trzy cerkwie w stylu wschodniołemkowskim: w Rzepedzi, Komańczy i Turzańsku. Budowane na podłużnym planie, zachwycają dzwonowatym dachem ozdobionym cebulastym hełmem. Do świata łemkowskich wspomnień zapraszają Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej oraz Park Etnograficzny w Sanoku.
Cerkiew łemkowska w Komańczy. Fotolia.
Pozostałości po cmentarzu. Fotolia.
Nie da się opowiedzieć o przeszłości Bieszczadów, nie wspominając dawnych gospodarzy – Ukraińców. O ich obecności na tych ziemiach przypominają nazwy, które – chociaż spolszczone – pochodzą z języka ukraińskiego. Widełki wywodzą się od ukraińskiego słowa wilchy, czyli olchy; Krzemień to po ukraińsku Hreben (grzebień), co doskonale opisuje grzebieniowy wygląd szczytu; Riped, Mykiw, Czystoharb, Żołobek to dzisiejsze Rzepedź, Mików, Czystogarb i Żłobek. Najstarsi mieszkańcy Bieszczadów kojarzą Ukraińców jedynie z działalnością UPA. Aczkolwiek przed wojną wszyscy tutejsi mieszkańcy, rozsiani wzdłuż górskich pasm, żyli w zgodzie. Częste były małżeństwa mieszane. Dziś o obecności Ukraińców przypominają cerkwie budowane na planie krzyża z centralną kopułą. Podziwiać je można w Chmielu, Bystrem, Hoszowie. Zupełnie wyjątkowym miejscem jest zapomniana cerkiew św. Wielkiego Męczennika Dymitra z Salonik w Sokolikach Górskich. Po istniejącej kiedyś górskiej wsi, która nazwę zawdzięcza legendom o sokole, pozostała niszczejąca greckokatolicka cerkiew. Po II wojnie światowej ludność ukraińską wywieziono do Związku Radzieckiego, wkrótce podobny los spotkał mieszkających tam Polaków. Opuszczoną cerkiew zmieniono na magazyn. Pośród pól w otoczeniu bieszczadzkich wzgórz stała samotna i porzucona. Dziś zarówno Polacy, jak i Ukraińcy starają się o jej odbudowę.
Cerkiew w Sokolikach Górskich.
Obok Łemków, Bojków i Ukraińców dawne Bieszczady zamieszkiwali także Żydzi. Szabasowe świece w oknach, „święte skrzynie” z Torą wbudowane w ściany synagogi, galicyjskie miasteczka z żydowskimi sklepikami to echa minionych wieków. Na ulicach Sanoka, Leska, Ustrzyk Dolnych, Lutowisk, Cisnej rozbrzmiewał jidysz. Na chasydzkim szlaku Bieszczad warto zatrzymać się w Lesku i zobaczyć starą synagogę z XVII wieku z napisem na górnej elewacji zewnętrznej: O jakimże lękiem napawa to miejsce! Nic tu innego, tylko dom Boży i brama nieba (Rdz 28:17). Niedaleko niej znajduje się jeden z najstarszych żydowskich cmentarzy w Europie. Warto także wybrać się do Sanoka i Rymanowa, gdzie również zachowały się synagogi. W Baligrodzie i Ustrzykach Dolnych dobrze jest zajrzeć na nieco oddalone kirkuty, w których kadisz szumią stare drzewa.
Dla tych, którzy po raz pierwszy chcą zarzucić plecak i ruszyć w drogę na południe, obowiązkowe będą wędrówki po połoninach, najlepiej z noclegiem w najwyżej położonym w Bieszczadach schronisku na Połoninie Wetlińskiej: Chatce Puchatka. Wschód słońca z kubkiem gorącej herbaty z prądem zapiera dech w piersiach. Zdobycie szczytów Tarnicy, Halicza, Rozsypańca, Rawek także należy wpisać na obowiązkową listę wypadów. Do tego przejazd wąskotorową kolejką, drezynami rowerowymi, obejrzenie zagrody żubrów w Mucznem i torfowisk w Tarnawie. Nie sposób wymienić wszystkich atrakcyjnych miejsc w Bieszczadach. To tylko subiektywne zarysowanie pewnych tematów, nakreślenie miejsc, które warto odwiedzić, zapowiedź tego, co może nas czekać w tym urokliwym zakątku Polski, zachęta do odkrywania magii Bieszczad. Każdy powinien zobaczyć je po swojemu. Bo „ta kraina święta niepojęta; w tej krainie pięknie tajemniczo; tu nad nami bieszczadzkie anioły; uskrzydlone bieszczadzką modlitwą…”.
Czas generowania strony: -1734504712,43s